Wiersze o różnych smakach i zapachach

Adam Asnyk
LETNI WIECZÓR


Danuta Wawiłow
Zapach czekolady
Przyszedł do nas wujek Władek,
Przyniósł wielką czekoladę,
Z orzechami, z rodzynkami,
W pięknym pudle z obrazkami.
Jeśli będę cicho siedzieć,
dadzą mi ją po obiedzie...
Choć zamknięta jest szuflada,
Wszędzie pachnie czekolada.
Układanki chcę układać−
Wszędzie pachnie czekolada.
Gdy na nowy rower wsiadam,
Wszędzie pachnie czekolada,
Kiedy z lalką sobie gadam −
Wszędzie pachnie czekolada.
Czy ktoś może mi powiedzić,
Kiedy będzie po obiedzie?
Bo nie mogę żyć w spokoju,
Gdy ten zapach jest w pokoju.

Zapach szczęścia
Wtedy paloną kawą pachniało w kredensie

A zimne, świeże mleko, jak lody, wanilią.

Kiedy się, mrużąc oczy, orzeszynę trzęsie,
Po gałęziach w olśnieniu pędzi liści milion.


Żywiołem zachłyśnięty, zziajany w rozpędzie,
Ileś pokrzyw posiekał, ile traw stratował!
A kijem obtłukując szyszki i żołędzie
Ileżeś mil po drzewach małpio przecwałował!


I wszystko to w ognistej pamięci dziś błyska.
Ciska się małe, szybkie, gorąco, daleko...
I szczęście pachnie kawą. I chłoniesz je z bliska.

A chłod w pokoju sączy wanilowe mleko.
Julian Tuwim

Wiersze satyryczne
Zbigniew Lengren 

KTO  TO  MOŻE  BYĆ?”
Nigdy się nie bił z chłopakami,

nie ciągnął dziewcząt za warkocze,

na spacer chodził z rodzicami

i uczył się okrągły roczek.

“Przepraszam” – mówił i -  “dziękuję”,

nogi przed spaniem mył codziennie,

z klasówek nie obrywał dwójek

i wiersze deklamował pięknie.

Nie ściągał i nie podpowiadał,
nie hałasował, siedział prosto,
nie mówił: “… znowu tyle zadał!”,
a w domu się nie kłócił z siostrą.

Jadł chętnie kaszę, pijał tran,

okładał książki i zeszyty,

mył wannę i zakręcał kran,

przyszywał sobie sam guziki!

Przed kolegami się nie chwalił,

robił gazetki, śpiewał w chórze,

gdy było chłodno nosił szalik

i nie przechodził przez kałuże.

Nie ślizgał się po korytarzach,
stawał w szeregu, chodził w parach,
wszystkich śniadaniem swym obdarzał
i nigdy nie był na wagarach.

Jak się nazywa? – zapytacie.

Ten chłopiec zwie się ideałem,

lecz muszę wyznać wam otwarcie:

nigdy takiego nie spotkałem.

Siłacz

Mam straszną siłę, choć się nie chwalę,
lecz dorosłego także powalę:
dwa lewe proste, jeden sierpowy,
siach, prach i facet leży gotowy.
Gdybym kowbojem był z Ameryki,
to bym w rodeo powalał byki:
byka za rogi, łeb mu wyginam
i byk już leży jak wołowina.
A gdybym nagle
spotkał niedźwiedzia,
to bym do słuchu
coś mu powiedział; 
skoczyłby do mnie, 
lecz wnet by runął, 
bo znam się także
na chwytach dżudo; 
lwy to są dla mnie słabiutkie dzieci... 

- Tomku, znieś na dół kubełek śmieci; 
nie mogę odejść, mleko gotuję... 
- Nie mogę, mamo, słabo się czuję.

Kliknij żeby posłuchać


Jan Brzechwa


Bajka o królu


Daleko stąd, daleko,
W stolicy, lecz nie w naszej,
Był król, co pijał mleko
I jadał dużo kaszy.
Martwili się kucharze:
"O, rety! Co się dzieje?
Król kaszę podać każe,
Król nic innego nie je!

Jak tu pracować można
I jak takiemu służ tu?
Król nie chce kaczki z rożna
Ani łososia z rusztu,

Król nie tknie nawet jaja,
Król nie zje nawet knedli,
Które we wszystkich krajach
Królowie zwykle jedli."
A król się śmiał: "Mnie wasze
Nie wzruszą narzekania,
Ja jadam tylko kaszę,
Zabierzcie inne dania!

Niech zbliży się podczaszy,
A choć i on narzeka,
Niech z flaszy mi do kaszy
Naleje szklankę mleka!"

Wzdychała Wielka Rada:
"Jadamy niczym chłopi,
Bo państwem naszym włada
Kaszojad i Mlekopij.
Codziennie nam na tacy
Podają miskę kaszy -
Tak mogą jeść biedacy
Z suteren lub z poddaszy,

Lecz my, Królewska Rada,
Narodu straż najstarsza,
Nam nawet nie wypada,
By kiszki grały marsza!"

A król wciąż rósł i mężniał,
Był coraz zdrowszy z wiekiem,
I mężniał, i potężniał
Jadając kaszę z mlekiem.
Lecz nie był zawadiaką
I nienawidził wojen,
A miał zasadę taką:
Co twoje, to nie moje.

Wróg trzymał się daleko,
Bo wroga król odstraszył.
A ty czy pijesz mleko?
Czy jadasz dużo kaszy?

Jan Brzechwa

Brudas


Józio oświadczył: "Woda mi zbrzydła,
Dość już mam szczotki, wstręt mam do mydła!"
I odtąd przybrał wygląd straszydła.
Płakała matka i ojciec gryzł się:
"Ten Józio wszystkie soki z nas wyssie,
Od dwóch tygodni już się nie myje,
Czarne ma ręce, nogi i szyję,
Twarz ma od ucha brudną do ucha,
Czy kto takiego widział smolucha?
Poradźcie, ludzie, pomóżcie, ludzie,
Przecież nie można żyć w takim brudzie!"
Józio na prośby wszelkie był głuchy,
Lepił się z brudu jak lep na muchy,
Czego się dotknął, tam była plama,
Wołał: "Niech mama myje się sama,

Tato niech kąpie się nieustannie,

Stryjek i wujek niech siedzą w wannie,

Niech się szorują, a ja tymczasem

Będę brudasem! Chcę być brudasem!"

Przezwał go stryjek: "Józio-niemyjek",

Wujek doń mówił: "niemyty ryjek",

Błagała ciotka: "Józiu mój złoty,

Myj się!" Lecz Józio nie miał ochoty.
Wyniósł się w końcu z domu na Czystem
I zawiadomił rodziców listem,
Że myć się nie ma zamiaru, trudno!
I poszedł mieszać - dokąd? - na Bródną.


Jan Brzechwa

Czarodziejski pies


Przed laty
Żył pies kudłaty.
Nie pokojowy, nie podwórzowy,
Nie miejski, nie wiejski,
Ale od ogona do głowy
Całkowicie czarodziejski.

Był mistrzem Polski w dominie,
I to nie są bynajmniej przechwałki,
Grał na pianinie,
Chodził po linie
I sam zapalał zapałki.
Powiecie pewnie, że to żadna sztuka,

Że tego uczy dowolna psia szkółka,

Ale zważcie, że pies ten nie szczekał,

Lecz kukał -

Jak rodowita kukułka.


A grał w ping-ponga? Grał!
A znał arytmetykę? Znał!
Rozumiał po czesku? Rozumiał!
I tylko szczekać nie umiał.
Miał pies swego pana,
Nazywał się Kołodziejski.
Raz w poniedziałek z rana

Powiedział pan: - Panie dziejski,

Po diabła mi pies czarodziejski?

Potrzeba mi kundla, co szczeka,

A taki pies - to kaleka.


I żeby dłużej nie zwlekać,
Oddał psa do pewnego maga,
Który nauczył go szczekać -
Bo się więcej od psa nie wymaga.

Jan Brzechwa

Kolory


Malarz wciąż zachodził w głowę:
Są kolory i odcienie,
Każdy inną ma wymowę
Każdy jakieś ma znaczenie.

Aż podsłuchał raz w farbiarni,
Jak sprzeczały się kolory:
- Żółty trzyma się najmarniej,
Żółty jest na zazdrość chory.
- Też gadanie... Zresztą zgoda,
Mnie zazdrosne lubią żony,
Taka jest w tym roku moda:
Żółty kolor, nie czerwony.



Mruknął czarny: - Czy należy

W takie wdawać się rozmowy?

Jak czerwony się zaperzy,

To się robi fioletowy.

- Zamilcz! Wszystkim się podoba

Modny kolor fioletowy,

A ty jesteś co? Żałoba!
Ciebie lubią tylko wdowy.

- Lepszy czarny jest niż biały!
- Lepszy biały, za to ręczę,

Wszak się na mnie poskładały
Barwy, które tworzą tęczę.

- Tylko panny i oseski

Białym chlubią się kolorem...

- A niebieski

- Co niebieski?

- Jego tu na świadka biorę.



Rzekł niebieski: Słów mi szkoda.

Każdy z czasem wypłowieje.
A zielony tylko dodał:
- Mam nadzieję... Mam nadzieję...

Wiersze dla dzieci - Jan Brzechwa - Kolory czyta Piotr Fronczewski

Jan Brzechwa

Księżyc


Plotkowały drzewa w borze:
"Pan Księżyc jest nie w humorze."
"Pan Księżyc miał jakieś przykrości. "
"Pan Księżyc jest blady ze złości. "
"Pan Księżyc ma twarz taką srogą."

"Pan Księżyc dziś wstał lewą nogą."

"Pan Księżyc jest trochę nie w sosie."

"Pan Księżyc dziś muchy ma w nosie."



Jak tu Księżyc się nie zgniewa:

"Cóż, myślicie, głupie drzewa,

Że ja mam przyjemne życie?

Wy słońce tylko cenicie
Was tylko słońce zachwyca,
Wy kpicie sobie z Księżyca,
A ja wam na to odpowiem -
Uważam, że jest rzeczą po prostu bezwstydną
Porównywać słońce ze mną,
Bo słońce świeci we dnie, gdy i tak jest widno,
A ja w nocy, gdy jest ciemno."

Jan Brzechwa

Kwoka


Proszę pana, pewna kwoka
Traktowała świat z wysoka
I mówiła z przekonaniem:
"Grunt to dobre wychowanie!"
Zaprosiła raz więc gości,
Przyszła świnia prosto z błota,
Kwoka złości się i miota:
"Co też pani tu wyczynia?
Tak nabłocić! A to świnia!"
Przyszedł baran. Chciał na grzędzie
Siąść cichutko w drugim rzędzie,
Grzęda pękła. Kwoka wściekła
Coś o łbie baranim rzekła
I dodała: "Próżne słowa,
Takich nikt już nie wychowa,
Trudno... Wszyscy się wynoście!"
No i poszli sobie goście.
Czy ta kwoka, proszę pana,
Była dobrze wychowana?

Jan Brzechwa

Leń


Na tapczanie siedzi leń,
Nic nie robi cały dzień.
O, wypraszam to sobie!
Jak to? Ja nic nie robię?
A kto siedzi na tapczanie?
A kto zjadł pierwsze śniadanie?
A kto dzisiaj pluł i łapał?
A kto się w głowę podrapał?
A kto dziś zgubił kalosze?
O - o! Proszę!"
Na tapczanie siedzi leń,
Nic nie robi cały dzień.
"Przepraszam! A tranu nie piłem?
A uszu dzisiaj nie myłem?
A nie urwałem guzika?
A nie pokazałem języka?
A nie chodziłem się strzyc?
To wszystko nazywa się nic?"
Na tapczanie siedzi leń,
Nic nie robi cały dzień.

Nie poszedł do szkoły, bo mu się nie chciało,
Nie odrobił lekcji, bo czasu miał za mało,
Nie zasznurował trzewików, bo nie miał ochoty,
Nie powiedział "dzień dobry", bo z tym za dużo roboty,
Nie napoił Azorka, bo za daleko jest woda,
Nie nakarmił kanarka, bo czasu mu było szkoda.
Miał zjeść kolację - tylko ustami mlasnął,
Miał położyć się - nie zdążył - zasnął.
Śniło mu się, że nad czymś ogromnie się trudził.
Tak zmęczył się tym snem, że się obudził.

Jan Brzechwa 


Mrówka


Wół
Miał odwieźć do szkoły stół.

Powiada do osła: "Na wieś
Stół ten do szkoły zawieź."

Osioł pomyślał: "O, źle!"
I rzecze do kozła: "Koźle,

Odwieź ten stół, bardzo proszę,
Dostaniesz za to trzy grosze."

Zawołał kozioł barana:
Odwieź ten stół jutro z rana."

Baran był na podwórku,
Do psa więc powiada: "Burku,

Odwieź, bo mnie nie ochota!"
Pies wezwał do siebie kota

I warknął: "Kocie-ladaco,
Ty zająć się masz tą pracą!"

Kot stołu wieźć nie zamierza,
Przywołał w tym celu jeża.
Jeż myśli: "Gdzie stół, gdzie szkoła?"
Więc szczura do siebie woła

I mówi: "Do pracy, szczurze,
Stół odwieź szybko, a nuże!"

Szczur chciał się myszą wyręczyć,
Lecz mysz nie lubi się męczyć,

Więc rzecze do żaby: "Żabo,
Stół odwieź, bo mnie jest słabo."
Żaba jaszczurkę zoczyła:
"Jaszczurko, bądź taka miła,

Najmocniej proszę cię, zawieź
Stół ten do szkoły na wieś."

Jaszczurka w pobliskich gąszczach
Zdołała dostrzec chrabąszcza:

"Stół odwieź, chrabąszczu drogi,
Bo bardzo bolą mnie nogi."

Lecz chrabąszcz to okaz lenia,
Powiada więc od niechcenia:
Wiesz, mucho, zamiast tak brzęczeć
Mogłabyś mnie wyręczyć."

Mucha do mrówki powiada:
"Jest to okazja nie lada,

Stół trzeba odwieźć do szkoły.
Ty lubisz takie mozoły."

Mrówka,
Nie mówiąc nikomu ani słówka,

Chociaż nie była zbyt rosła,
Wzięła stół i do szkoły zaniosła.


Jan Brzechwa

Nuda


Gdy nudzę się ja - nudzi się moja żona,
Gdy nudzi się ona -
Pies patrzy okiem znudzonym
I nudzi się kot z podwiniętym ogonem:
Patrzy na myszy i ziewa.

Kanarek w klatce nie śpiewa,
Jak gdyby dostał chrypki;
Gapi się na złote rybki,
A rybki milczą oględnie
I patrzą na hiacynt, który z nudów więdnie.

Niebawem gosposia nasza
Znudzonym głosem ogłasza,
Że udaje się na cmentarz, na Bródno.

Ba, nawet muchy zdychają wirując w słonecznej smudze
I wszystkim dokoła jest okropnie nudno,
Gdy ja się nudzę.

Jan Brzechwa

Orzech

Miał pan rejent ze Zwolenia
Twardy orzech do zgryzienia,

Nim go rozgryzł do połowy,
Stracił kieł i ząb trzonowy,

Wreszcie krzyknął: "A to gratka,
Proszę mi poszukać dziadka!"

Przybiegł dziadek siwiuteńki,
Twardy orzech wziął do ręki.
"Opamiętaj się, człowieku,
Nie mam zębów od pół wieku,

Taka sztuka to dla wnuka,
Niechaj służba go poszuka."

Wnuk, wiadomo, był siłaczem.
"Niechaj orzech ten zobaczę."

Wziął go, włożył między szczęki.
"Rzeczywiście, nie jest miękki!"

Po upływie pół godziny
Pot już spływał mu z czupryny,
Wreszcie przerwał ciężką pracę.
"Nie poradzę, zęby stracę,
Ale znam kowala w mieście,
Co ten orzech stłucze wreszcie."

Posłał rejent po kowala,
A już kowal się przechwala:

"Dla mnie to jest rzecz nienowa,
Jestem, panie, z Żelechowa,

A wiadomo, że Żelechów
Słynie z dziadków do orzechów."
Huknął kowal wielkim młotem,
A młot rozpadł się z łoskotem.

Jęknął kowal: "Co za orzech,
Żadna siła go nie zmoże,

Twardy orzech do zgryzienia,
Nie poradzę. Do wiedzenia."

Poszedł kowal, a tymczasem
Właśnie szła wiewiórka lasem.

Do pokoju oknem wpadła,
Orzech zgryzła, jądro zjadła,
O czym rejent jak najprędzej
Spisał akt w ogromnej księdze.

Jan Brzechwa

Piątek


Uciekł piątek z kalendarza -
To się nieraz piątkom zdarza.
Poszedł z nudów między ludzi
I wciąż stękał: "Mnie się nudzi!"
Chciał go kowal wziąć do kuźni:
"Piątek w piątek się nie spóźni,
W piątek dobry jest początek,
Taki piątek to majątek."
Wziął się piątek do roboty,
Nic nie robił do soboty,
Aż się kowal zaczął złościć:
"Cóż ty umiesz?!" "Umiem pościć."
Kowal na to rzekł po prostu:
"Idź gdzie indziej szukać postu!"
Poszedł piątek do masarza:
"Jestem, panie, z kalendarza,
Jako postny, jem niewiele,
Dość mi śledzia na niedzielę,
Gdybym dostał jakąś pracę,
Chętnie kilka godzin stracę."
Odrzekł masarz: "Mam kiełbasy,
Na kiełbasy każdy łasy,
Więc to chyba całkiem proste,
Że nie dla mnie piątek z postem."
Poszedł piątek do stelmacha:
"Pan tak ładnie młotkiem macha,
Ja bym też się zajął pracą,
Może tutaj zdam się na co?"
Ale stelmach zawsze w piątki
Miał z żołądkiem nieporządki,
Więc mu kazał się wynosić:
"I bez ciebie poszczę dosyć!"
Zdun go nie chciał, nie chciał rymarz:
"Długo z takim nie wytrzymasz."
Idzie piątek i rozważa:
Wrócę znów do kalendarza."
Poszedł, zerwał kilka kartek:
"Proszę państwa, dziś jest czwartek,
Jutro piątek. Jutro wszędzie
Niechaj postny obiad będzie."

Jan Brzechwa

Pomidor


Pan pomidor wlazł na tyczkę
I przedrzeźnia ogrodniczkę.
"Jak pan może,
Panie pomidorze?!"

Oburzyło to fasolę:
"A ja panu nie pozwolę!
Jak pan może,
Panie pomidorze?!"

Groch zzieleniał aż ze złości:
"Że też nie wstyd jest waszmości,
Jak pan może,
Panie pomidorze?!"

Rzepka także go zagadnie:
"Fe! Niedobrze! Fe! Nieładnie!
Jak pan może,
Panie pomidorze?!"

Rozgniewały się warzywa:
"Pan już trochę nadużywa.
Jak pan może,
Panie pomidorze?!"

Pan pomidor zawstydzony
Cały zrobił się czerwony
I spadł wprost ze swojej tyczki
Do koszyczka ogrodniczki.

Jan Brzechwa

 

Ręce i nogi


Jak wiadomo z zoologii,
Każdy koń ma cztery nogi,
Ale kto z uczonych wie
Czemu cztery, a nie dwie?

Struś nogami biega dwiema,
A wąż nawet jednej nie ma,
Gdyby jedną nogę miał,
Czyby szedł, czy pędził w cwał?
Taki kangur, rzec by można,
To istota czworonożna,
Ale gdy go puścić w ruch,
Nóg używa tylko dwóch.

Ma dwie nogi każdy bociek,
Ale kto z uczonych dociekł,
Czemu każdy bociek w mig
Jedną nogę chować zwykł?

Obliczono, że stonoga
Ma sto nóg, lecz ta nieboga
Wolniej biegłaby niż kret,
Gdyby kret piechotą szedł.
Kiedy ślimak rusza w drogę,
Ma podobno jedną nogę.
Czy to noga? Chyba nie.
Może ktoś pouczy mnie.

Małpa nie ma nóg, lecz ręce,
Obliczyłem je naprędce,
Cztery ręce ma, nie dwie,
I dlatego tak się zwie.
Co jest lepsze? Ręce cztery?
Cztery nogi? Będę szczery
I otwarcie wyznam wam:
Chcę mieć to, co właśnie mam.

Ręka prawa, ręka lewa,
Człowiek innych rąk nie miewa.
Noga lewa, prawa tuż,
No i dość, wystarczy już.

Mam dwie nogi i dwie ręce,
Wcale nie chciałbym mieć więcej,
Bo określa właśnie to,
Co jest co, i kto jest kto.

Stąd wiadomo, żem nie krowa,
Żem nie kret, nie sowa płowa,
Żem nie wąż, nie kot, nie bóbr,
Nie stonoga i nie żubr.

Stąd się właśnie pewność bierze,
Że nie jestem ptak ni zwierzę,
Tylko człowiek, starszy pan,
Który zwie się - Brzechwa Jan.

Jan Brzechwa

Sowa


Na południe od Rogowa
Mieszka w leśnej dziupli sowa,
Która całą noc, do rana,
Tkwi nad książką, zaczytana.
Nie podoba się to sroce:
"Pani czyta całe noce,
Zamiast się pokrzepić drzemką,
Pani czyta wciąż po ciemku.
Czyta się, gdy światło świeci,
To zły przykład jest dla dzieci!"

Ale sowa, mądry ptak,
Odpowiada na to tak:
"U-hu, u-hu, u-hu,
Nie brzęcz mi przy uchu,
Jestem sowa płowa,
Sowa mądra głowa,
Badam dzieje pól i łąk,
Jeszcze mam czterdzieści ksiąg."

Dzięcioł, znany weterynarz,
Rzekł: "Ty sobie źle poczynasz,
To niezdrowo, daję słowo,
To niezdrowo, moja sowo,
Dawno przecież zapadł zmrok,
Strasznie sobie psujesz wzrok,
Jak oślepniesz - będzie bieda,
Nikt ci nowych oczu nie da,
Nie pomoże i poradnia,
Czytać chcesz, to czytaj za dnia!"

Ale sowa, mądry ptak,
Odpowiada na to tak:
"U-hu, u-hu, u-hu,
Zmiataj, łapiduchu,
Jestem sowa płowa,
Sowa mądra głowa,

Trudno, niech się ściemnia w krąg,
Jeszcze mam czterdzieści ksiąg."
Na południe od Rogowa
Mieszka w leśnej dziupli sowa.
Wzrok straciła całkowicie,
Zmarnowała sobie życie;
Kiedy sroka leci w pole,
Pyta: "Czy to ty, dzięciole?"
Kiedy dzięcioł mknie wysoko,
Woła: "Dokąd lecisz, sroko?"
Przeczytała ksiąg czterdzieści,
Dowiedziała się z ich treści,
Że kto czyta, gdy jest mrok,
Może łatwo stracić wzrok.


Jan Brzechwa

Talerz


Kto zgłębi z was, jak należy,
Czy talerz stoi, czy leży?

Odrzecze stół: - Drodzy moi,
Kto nie ma nóg, ten nie stoi.
Urażać nie chcę talerzy,
Lecz talerz na stole leży.

Zawołała karafka: - Ależ,
Ja nie wiem, czy stoi talerz,
Znam za to zwyczaje swoje:
Choć nie mam nóg, jednak stoję!

Chleb rzekł: - To rzeczy nienowe,
Zadzierasz, karafko, głowę.
- O, właśnie - karafka brzęknie -
Mieć głowę to już jest pięknie,

Gdzie szyjka jest, tam i głowa
I stąd postawa pionowa.
A ty spójrz, proszę, na siebie.
Ty leżysz! Rozumiesz, chlebie?
Tu ostro zgrzytnęły noże:
- Stoi, kto leżeć nie może,
A chwalić się tym nie trzeba,
Nie trzeba zwłaszcza kpić z chleba!

Talerze tylko milczały.
Milczały, bo nie wiedziały,
Co o tym sądzić należy:
Czy talerz stoi, czy leży?

I czy jest jakaś zasada,
Którą stosować wypada?
A goście siedli do stołu,
Każdy zjadł talerz rosołu,
Następnie talerz bigosu,
Lecz żaden nie zabrał głosu,

Jak rzecz rozsądzić należy:
Czy talerz stoi, czy leży?

Jan Brzechwa

Włos


Pan starosta jadł przy stole,
Naraz patrzy - włos w rosole.
Krzyknął więc na cały głos:
"Chciałbym wiedzieć, czyj to włos!

Co to jest za zwyczaj taki,
Żeby w zupie były kłaki?
Starościno, co chcesz, rób,
Ja nie jadam takich zup!"

Starościna aż pobladła,
Z przerażenia z krzesła spadła,
Patrzy w talerz: marny los,
Rzeczywiście - w zupie włos.

Wpadła z krzykiem na kucharza:
"Że też taka rzecz się zdarza,
Włos w rosole, ładna rzecz -
Niech pan sobie idzie precz!"
Kucharz zgubił okulary,
Włożył buty nie do pary,
Do talerza wetknął nos:
Rzeczywiście - w zupie włos.

Wstyd okropnie starościnie,
Dowiedziano się w rodzinie,
Że starosta nie chce jeść,
Przybiegł wuj i stryj, i teść.

Teść przybliżył się do misy
I powiada: "Jestem łysy,
Włos na pewno nie jest mój.
Może wie coś o tym wuj?"

Wuj z kieszeni wyjął lupę
I przez lupę bada zupę:
"Widzę włos, lecz nie wiem czyj,
Może zna się na tym stryj."

Stryj przybliżył się do stołu,
Zajrzał bacznie do rosołu,
Po czym gwizdnął niby kos:
"Znam się na tym - to jest włos."

Sprowadzono geometrę,
Żeby zmierzył centymetrem
I powiedział wszystkim wprost,
Co to w zupie jest za włos.

Geometra siadł za stołem,
Mierzył, liczył coś z mozołem,
Zużył kartek cały stos
I powiedział: "To jest włos!

Ja się na tym nie znam, lecz czy
Nie pomoże sędzia śledczy?
Węszę tutaj zbrodni ślad,
Skoro włos do zupy wpadł."

Sędzia śledczy sprawę zbadał
I powiada: "Trudna rada,
Muszę w sprawie zabrać głos,
Proszę państwa, to jest włos."

Wtem ktoś myśl wysunął nową:
"Trzeba wezwać straż ogniową."
Pan starosta zmarszczył twarz:
"Może być ogniowa straż."

Przyjechali wnet strażacy,
Raźnie wzięli się do pracy
I wyjęli z zupy włos:
Taki to był włosa los!

Jan Brzechwa

Zegarek


"Jak się zegarkowi powodzi?"
"Owszem, niczego, chodzi."
"Podobno spieszy się o trzy minuty?"
"Owszem. Jest trochę zepsuty."

Zegarek w duchu klnie,
Bardzo mu to nie w smak,
Chciałby powiedzieć: "Nie!"
A mówi: "Tak-tak, tak-tak, tak-tak."

"Pan jakoś dziś niewesoły?"
"Bo się spóźniłem do szkoły."
"Nie wiedział pan, która godzina?
Czyżby pękła sprężyna?"

Zegarek w duchu klnie,
Bardzo mu to nie w smak,
Chciałby powiedzieć: "Nie!"
A mówi: "Tak-tak, tak-tak, tak-tak."

"Jakiej to marki zegarek?"
"Ja nie wiem. Tyle jest marek..."
"To zwykła tandeta, panie,
Za chwilę na pewno stanie!"

Zegarek w duchu klnie,
Bardzo mu to nie w smak,
Chciałby powiedzieć: "Nie!"
A mówi: "Tak-tak, tak-tak, tak-tak."


Jan Brzechwa

Zapałka


Mówiła dumnie zapałka:
"Pokażcie takiego śmiałka,
Co w domu zadarłby ze mną,
Gdy nagle zrobi się ciemno.
Doprawdy, słońce jest niczym
Ze swym błyszczącym obliczem,
Bo tylko w dzień świecić może,
A ja zaś o każdej porze!"
"To ci heca!" -
Rzekła świeca.
Zapałka na to zuchwale:
"Gdy zechcę, świat cały spalę
I choć nie lubię się chwalić,
Potrafię Wisłę podpalić."
Po czym, po krótkim namyśle,
Skoczyła i znikła w Wiśle.
Tak się skończyły przechwałki
Zarozumiałej zapałki.

"To ci heca!" -
Rzekła świeca.

Jan Brzechwa

Żołądek


Żarłoki mają złe zwyczaje,
A kto się na noc zbytnio naje,
Temu żołądek spać nie daje.

Ręce więc złoszczą się z początku:
"Ty nam nie dajesz spać, żołądku,
To jest, żołądku, nie w porządku!"
Niebawem głowa się odzywa:
"Na złych manierach ci nie zbywa,
Przez ciebie jestem nieszczęśliwa."
Po chwili krzyk podnoszą nogi:
"Chcemy już spać, żołądku drogi,
A ty zakłócasz sen nasz błogi."
Wątroba kwęka: "Pora nocna,
Już ze snu się wybiłam do cna,
A wszak nie jestem taka mocna."

Serce się tłucze coraz głośniej:
"Żołądku, miotasz się nieznośnie,
Przez ciebie moich snów nie dośnię!"
Oczy i usta jęczą z cicha,
Zgrzytają zęby, język prycha:
"Żołądku, dość już, dość, u licha!"
No a żołądek, płacząc prawie,
Wzdycha: "Cóż mogę rzec w tej sprawie?
Ja się nie bawię, tylko trawię,
A do strawienia mam, niestety,
Dwie bułki, masło, ser, kotlety,
Jeszcze daleko mi do mety..."

Żarłoki mają złe zwyczaje
I kto się na noc zbytnio naje,
Ten niewyspany potem wstaje.

Jan Brzechwa

Znaki przestankowe


Prowadziły raz rozmowę
Różne znaki przestankowe.
Rzekł dwukropek: "Mógłbym przysiąc,
Że tu jest dwukropków z tysiąc,
Bo beze mnie nie ma zdania..."
"A bez znaku zapytania?..."
"Też pomysły - rzekł cudzysłów. –
Śmiać się można z tych pomysłów,
Bo kto czytał różne wiersze,
Wie, że mam w nich miejsce pierwsze."
"O, przepraszam - rzekł przecinek -
Mógłbym wziąć to za przycinek,
Bez przecinka nie ma zdania..."
"A bez znaku zapytania?..."
"Niezły komik, niezły zbytnik!
Zirytował się wykrzyknik. -
Nie chcę chwalić się przed nikim,
Ale jestem wykrzyknikiem!"
Myślnik leżąc milczał smutnie,
A tu średnik wdał się w kłótnię:
Jak ze wszystkich zdań wynika,
Nie ma wiersza bez średnika,
Bez średnika nie ma zdania..."
"A bez znaku zapytania?..."
Kropka, słysząc te hałasy,
Sprowadziła dwa nawiasy:
"Cni panowie, zacne panie,
Zamykamy całe zdanie!
Koniec! Kropka! Odpoczynek!"
"Znów przecinek!" -
Rzekł przecinek.

Коментарі

Популярні дописи з цього блогу

Частини мови Części mowy

Вірші для дітей на польській мові

Числівник Liczebnik